Społeczeństwo – czy wiemy co nas otacza…

18.03.2022

Bezsprzecznie to czym się otaczamy ma ogromny wpływ na to w jaki sposób rozwija się nasza osobowość, wielopoziomowość tego wpływu jest tak duża, że często ciężko zdać sobie sprawę z tego jak jesteśmy z tym wszystkim połączeni. Żeby stało się to troszeczkę jaśniejsze już pędzę z przedstawieniem mojego punktu widzenia tego zagadnienia.

Nie jestem może rasowym podróżnikiem za to obserwatorem już całkiem dobrym i z pomocą mojego logicznego umysłu potrafię wyciągać wnioski z tego co i dlaczego się dzieje dookoła mnie i w jaki sposób kreuje to mój świat. Jako Europejczyk zdążyłem się już przyzwyczaić do większej lub mniejszej systemowej formy kontroli tego co mogę lub czego nie mogę robić. Normalną rzeczą jest opiekuńcza strona systemowej rzeczywistości, która poniekąd zwalnia nas w pewnym stopniu
z odpowiedzialności za nasze życie. Na wszystko znajdzie się przepis, paragraf, ustawa, rozporządzenie które w swoim szerokim wachlarzu zapisów skutecznie nada ramy do naszego codziennego funkcjonowania. Oczywiście nadanie struktury społeczeństwu pozwala na jego rozwój, wychowuje nas szkoła, studia ukierunkowują, praca pozwala zarabiać i otaczać się rzeczami, którymi chcemy się otaczać. Odnajdując się w gąszczu przepisów znajdujemy swój obszar funkcjonowania i w jego ramach budujemy swoją indywidualną wolność. Przez lata nie widziałem w tym nic złego, każde działanie od najmłodszych lat wykonywałem przez pryzmat własnego wyboru, technikum zgodne z moimi zainteresowaniami, potem studia, droga zawodowa, która daje mi radość oraz możliwość realizowania własnych planów. Patrząc odgórnie model życia całkiem zdrowy. Jednak pojawił się moment kiedy zadałem sobie pytanie po co właściwie to robię i kto decyduje o tym w jakich ramach mogę się poruszać a jakich nie mogę przekraczać… Ostatnie dwa lata pokazały mi bardzo dobitnie, że prawo funkcjonuje w przeciwstawnej roli do człowieczeństwa lecz nie potrafiłem sobie zobrazować tego namacalnie. Moment, w którym to zobaczyłem odmienił mój paradygmat rozwoju cywilizacyjnego.

Lądując w Gwatemala City nie spodziewałem się kontrastu jakiego miałem doświadczyć przez najbliższe tygodnie. Miesiąc spędzony na Azorach był piękny lecz kulturowo jak najbardziej europejski, potem powrót na kontynent lot do Miami gdzie zobaczyłem taki poziom bogactwa materialnego jakiego do tej pory nie doświadczyłem i kilka godzin po tym Gwatemala.
Z pierwszej chwili oprócz osób o innym odcieniu skóry oraz widocznych zmian w stylu ubierania nie zauważyłem niczego niezwykłego. Sama stolica czyli Gwatemala City też nie zrobiła na mnie większego wrażenia, ot miasto w Ameryce Centralnej gdzie codzienność przybiera inne barwy. Dopiero kiedy wsiadłem do kolorowego autobusu zmierzającego do Antigua moje myślenie zaczęło się rozjaśniać. Wyobraźcie sobie rzeczywistość gdzie to wy przede wszystkim nadajecie sobie ramy funkcjonowania, możecie sprzedawać jedzenie na ulicy nie bojąc się mandatu za brak zezwolenia na handel, możecie prowadzić autobus, który nie monitoruje czasu pracy kierowcy, gra z niego muzyka a ilość dodatkowego oświetlenia może wprawiać w osłupienie. Na ulicy widzicie ludzi poubieranych w kolorowe stroje nie bojących się zbytnio oceny innych oraz tego, że mogą dziwnie wyglądać. Łapiecie mój punkt widzenia teraz jaśniej ?

Niezależnie od waszej wewnętrznej odpowiedzi lecimy dalej z tym tematem. Miałem to ogromne szczęście w życiu wychować się w rodzinie kierowców gdzie zanim postawiłem pierwsze kroki na tej wspaniałej planecie już siedziałem u taty na kolanach dzierżąc w rękach kierownicę ciężarówki stąd też często przykładam uwagę do tego jak wygląda ten zawód w różnych miejscach, które odwiedzam. Tutaj z pozycji pasażera „chicken bus” (tak potocznie nazywa się w Gwatemali te kolorowe autobusy) zaczynam pokonywać pierwsze kilometry, kierowca zaczyna swój spektakl z niezsynchronizowaną skrzynią biegów pokazując jak można zawładnąć nad maszyną, wypełniając moje uszy zgrzytem zmienianych przełożeń. Każdy kierowca ma swojego pilota, pomagiera, który odpowiedzialny jest za zgarnianie ludzi z ulicy nawołując głośno nazwę miasta, do którego zmierza autobus w ten sposób dbając o rentowność każdego kursu. Dodatkowo to on właśnie pomaga pasażerom załadować bagaże na dach i zbiera w trakcie przejazdu od każdego określoną kwotę, normalnym zjawiskiem jest również jego obecność na dachu podczas jazdy oraz wsiadanie do środka tylnymi drzwiami na górskich wirażach. Nie ma tutaj żadnych biletów ani rozkładu jazdy, który znamy z naszych realiów. Obok mnie siada Pani z indykiem na kolanach a kierowca pogłaśnia muzykę wyciskając z silnika to do czego został stworzony, bez norm emisji spalin, bez tachografu, bez białej koszuli oraz bez ograniczeń jedzie on tak jak czuje i jak pozwala na to droga. Oczywiście nie jest normalnym widok wyprzedzania autobusem pod górę na łuku trąbiąc przy tym na innych kierowców lecz ujmujące jest to, że jedyną osobą, która decyduje o takim manewrze jest sam kierowca a nie ustawodawca, który nigdy kierownicy autobusu w rękach nie miał. Całkowite oddanie odpowiedzialności jednostce bezpośrednio a nie kreowanie ograniczeń w trosce o nie popełnienie błędu. To taka moja obserwacja środowiska zawodu, który znam od pierwszych lat mojego życia.

Oczywiście nie spotkamy tutaj szklanych drapaczy, szybkich pociągów, sieci autostrad uznawanych teraz za szczyt cywilizacyjnych osiągnięć, bardziej budynki wybudowane w prosty sposób bez większego architektonicznego kunsztu lub jak to bywa w mniejszych miejscowościach budynki z drewna pokryte blachą. Brak ekonomicznego rozwoju wcale nie musi oznaczać zacofania w co ciężko uwierzyć żyjąc w europejskich realiach. Wychodząc z autobusu udałem się na lokalny market gdzie można było kupić dosłownie wszystko, lecz nie przekrój towarów a ludzi był tutaj bardziej zadziwiający. Starsze Panie sprzedające pyszne warzywa, matki z małymi dziećmi obsługujące swoje stoiska, Panowie w kapeluszach pochłonięci sztuką handlowania oraz młodzież zaczynająca samodzielnie ogarniać zasady panującej tutaj rzeczywistości. Wszystko to wypełnione jest kolorowymi strojami, uśmiechami, ludzką życzliwością i niesamowitą płynnością istnienia. Nie widać tutaj zakazów, obostrzeń, regulaminu targowiska, limitu miejsc, kiedy jedzie auto lub autobus ludzie schodzą z drogi a potem dalej robią swoje. To mnie uderzyło, życie zostawione same sobie potrafi świetnie przystosować się do panujących warunków bez odgórnie narzuconych zasad. Znane w przyrodzie zjawisko symbiozy można przyrównać do modelu społecznego, który sam się reguluje swoimi potrzebami oraz ich zaspokajaniem.

Cały przekrój społeczeństwa bierze czynny udział w jego tworzeniu, małe dzieci bawią się ze sobą bez ciągłego nadzoru rodziców, starszyzna nie dogorywa przed telewizorem ze statusem emeryta lecz jest aktywna w tkance miasta. Co zauważyłem to dzięki temu Ci ludzie inaczej się starzeją, są sprawni, niezmęczeni czy zniszczeni przez systemowe jestestwo. Może brzmieć to idealistycznie ale to właśnie na tej stronie tego obrazu pragnę się skupić. Jest to co najmniej ujmujące, że matka trzymająca na rękach swoje kilkuletnie dziecko może sprzedawać warzywa w warunkach odbiegających znacznie od sterylnych obdarzając kupującego uśmiechem. Dziecko nie jest odizolowane spędzając czas w żłobku czy przedszkolu jak to naturalnie jest przyjęte w naszych realiach. Sama istota takich instytucji nie jest może zła ale po prostu doświadczyłem innej żywej alternatywy dla takiego modelu. Kwintesencją tego zjawiska była sytuacja kiedy spędzaliśmy okres świąteczny w gwatemalskiej dżungli a małe kilkuletnie dzieci biegały po wiosce sprzedając ręcznie robioną czekoladę każdemu napotkanemu turyście i po prostu świetnie się przy tym bawiąc bez ciągłego niebezpieczeństwa czyhającego za rogiem. Tak jak to bywało w dawnych latach lokalne społeczności żyły razem ze sobą uzupełniając się zasobami dbając jednocześnie o wspólne dobro. Tutaj dzieci były brudne, szczęśliwe i swobodne pomimo wszelkich naturalnych zagrożeń jak pająki, skorpiony czy węże. To chyba ja się bardziej tego bałem niż one…

Odnoszę nieodparte wrażenie, że ludzka uwaga dziś jest skierowana wszędzie tylko nie na drugiego człowieka. Budujemy wysoko, jeździmy szybko, zarabiamy dużo, kupujemy bogato, modyfikujemy wszystko co tylko się da i tworzymy przepisy, które na to wszystko pozwalają. Wygląda to piękne, instagramowo i fajnie się ogląda przewijając ekran telefonu czy komputera. Ale nie dostrzegamy co tak naprawdę się za tym kryje lub czym w rzeczywistości przykrywamy własne istnienie. Tak jakbyśmy zgubili trochę sens naszych działań stawiając ładne opakowania o wiele wyżej niż to co się w nich kryje. To moje subiektywne spostrzeżenie ale jako osoba działająca aktywnie na rynku estradowym oraz telewizyjnym będąc z tej strony, której kamera nie łapie mam spory kontrast między prawdą a jej kreacją. Poczułem w jakim stopniu nasz cywilizacyjny rozwój oddala od siebie ludzi na poziomie, którego nie widać. Ponieważ taki stan rzeczy przyjmujemy za oczywistą oczywistość nie zadajemy sobie pytań czy może to wszystko wyglądać inaczej. I to jest mój najważniejszy punkt tej całej idealistycznej rozprawy.

W Gwatemali czułem się przede wszystkim jak człowiek a nie posiadacz rzeczy, które miałem na sobie i z przyjemnością oddawałem zbędne w podróży rzeczy przypadkowym osobom czując się przy tym lżej nie tylko materialnie ale i duchowo. To jednak proste obdarzyć człowieka uśmiechem, podziękować komuś za przepyszny świeżo wyciskany sok zrobiony na chodniku czy obiad prosto z gara. Ludzie są życzliwi i widać jak sobie pomagają w zwykłej codzienności żyjąc obok siebie każdego dnia bez sztucznie wybudowanych barier. W znanym mi dotąd modelu bogactwa uważałem, że powinno się mieć swoje mieszkanie, dobre auto, ścieżkę kariery, własną firmę i generalnie umieć między to wszystko tak dystrybuować swój czas żeby jeszcze wystarczyło na aktywności sportowe, dobrą dietę a rata kredytu nie przyprawiała o zawrót głowy. Definicja sukcesu to połączenie tych wszystkich czynników tak, że inni zaczynają się zastanawiać co jest z nimi nie tak, że nie potrafią tak ogarnąć się w tym systemie żeby było super. A może wcale być tak nie musi?

Idąc dalej za własnym tokiem rozumowania zacząłem się zastanawiać co sprawia, że na co dzień w Warszawie nie spotykam tak uśmiechniętych ludzi, że modowe trendy są ważniejsze niż to w czym czujemy się dobrze a widząc na światłach kogoś
w świetnym aucie potrafi się włączyć wewnętrzny krytyk na takim poziomie, że czujemy się gorsi. Ale mamy do dyspozycji opiekę medyczną, prywatne szkoły, piękne budynki i sklepy ze wszystkim a nawet jeśli nas na coś nie stać możemy się zapożyczyć u wielu instytucji czekających z otwartymi rękoma z rewelacyjną ofertą kredytu. Tyle, że to wszystko jest najzwyczajniej w świecie skomplikowane. Od najmłodszych lat nikt nie uczy nas jak funkcjonować w systemie, który sami stworzyliśmy i tworzymy, umiemy historię starożytnego Egiptu ale nie znamy zasad zakładania firmy oraz prawa podatkowego. Dużo by tego wymieniać ale chciałbym tym nakreślić o jaki kontrast mi chodzi. Bogactwo widzę teraz o wiele prościej i spokojniej. Nie pędem a wyważeniem naszych odczuć względem otoczenia. Zadałem sobie pytanie czy podoba mi się to co widzę na co dzień a jeśli nie co by mi się podobało? Chciałbym móc co rano bez pośpiechu robić sok pomarańczowy z własnych owoców, chciałbym móc spożywać posiłki, których składniki pochodzą z ziemi a nie z laboratorium, chciałbym mieć przestrzeń w głowie na takie przemyślenia i ludzi, którzy żywo się cieszą z tego kim są. Nie jest to kwestia szerokości geograficznej chociaż to ona pozwoliła mi dostrzec kontrast, który tutaj opisałem. Zmiana powinna zacząć się w nastawieniu do świata oraz pytaniu dlaczego i dla kogo robię to co robię? Zdaję sobie sprawę, że masa malkontentów nie zgodzi się z moim punktem widzenia odnajdując ogrom zalet w stworzonym przez człowieka systemie i też będą mieli w tym racje. Nie uzurpuje sobie prawa do jedynej słusznej opinii i uważam, że każdy powinien żyć według własnego dogmatu przekonań nawet diametralnie odmiennego od mojego. I to wszystko właśnie tworzy spójną całość w totalnej różnorodności.

Na koniec tylko chcę wyrazić moje fundamentalne przekonanie, że to każdy z nas w pełni odpowiada za swoje istnienie na tej planecie, to gdzie i jak żyje a nie systemowe regulacje nadające człowieczeństwu formę utopijnej złotej klatki,
w której materialny sukces jest ważniejszy od szczerego uśmiechu każdego poranka spowodowanego czystą dumą z tego kim jesteśmy. Wybierając sławny cytat Charliego Chaplina z filmu The Great Dictator „We think to much and feel to little...”. Dziękuję za uwagę.

Previous
Previous

Audi w gazie, Południe Francji i Reggae.

Next
Next

Acatenango - czyli jak nie wspinać się na wulkan.