Moto Italia – O pokorze bycia motocyklistą.

Pojawiają się w naszym życiu sytuacje, które uczą nas pokory na resztę naszych dni. Pokory nie można sobie wyteoretyzować ani nauczyć się z błędów innych osób. To zdarzenia, które muszą nas dogłębnie dotknąć abyśmy zmienili postrzeganie pewnych naszych zachowań i zapamiętali, że wszystko co nas otacza łącznie z naszym żywotem jest po prostu kruche. Pokora to szacunek do życia i wszystkiego co jest dookoła, może ona przybierać różne formy w zależności od charakteru danej jednostki oraz jej kontekstu bycia w rzeczywistości. Dla jednego pokorą będzie skromność i brak wywyższania się a dla innej osoby może to być ogromny szacunek do wszystkich sił sprawczych, których nie możemy kontrolować własnymi świadomymi działaniami. Nie ma tutaj rozgraniczenia na lepszą lub gorszą pokorę, dla mnie najistotniejsze jest zrozumienie własnej postawy wobec życia i krytyczna samoocena czy rzeczywiście taka pokora w nas jest. Odpowiedź każdy musi znaleźć sam.

W tym tekście podzielę się z wami pewną historią z 2016 roku gdzie zdarzenia z jednej mojej brawurowej wyprawy przyprawiły mnie o strach na bardzo głębokim poziomie i poczułem, że od śmierci dzielił mnie tylko fart lub jakiekolwiek nieweryfikowalne zrządzenie losu pod postacią przeznaczenia. Jedną z moich życiowych pasji są motocykle, od 2009 roku kiedy to kupiłem pierwszą maszynę regularnie poznaję tajniki jazdy na motocyklu. Mam na swoim koncie do tej pory kilka wspaniałych wypraw oraz ponad 100 tysięcy kilometrów sam na sam z maszyną, do której szacunku uczyłem się latami, popełniając błędy oraz odnosząc sukcesy wracając szczęśliwie z każdej trasy. Kocham prędkość wraz z tym specyficznym poczuciem władzy i sprawczości jakie odczuwam jeżdżąc. Przez większość tych lat doświadczenie zbierałem na sportowych motocyklach, które pozwalały mi poznać swoje możliwości jednocześnie pokazując jak wiele jeszcze muszę się nauczyć aby w pełni bezpiecznie wykorzystywać potencjał, który mam pod ręką jak na zawołanie. Ten specyficzny rodzaj metafizycznej więzi z motocyklem zawsze był dla mnie istotny gdyż wiedziałem, że jeden mój nieostrożny ruch może skończyć się katastrofą, specyfika sportowego motocykla zostawia o wiele mniejszy margines błędu niż innego typu jednoślady. Pochodzę z rodziny kierowców i szacunek do drogi mam zakorzeniony od wczesnych lat dzieciństwa co przez lata wyewoluowało we mnie unikatową świadomość kierowcy jakim zawsze chciałem się stać. Droga jest dla mnie żywiołem, który szczerze kocham i dzięki, któremu czuje coś bardzo specyficznie intymnego co dzięki poruszaniu się na motocyklu tylko przybiera na sile.
Z tego miejsca pragnę was zabrać na wyprawę po słonecznej Italii i naukę, której nie zapomnę do końca życia.

W lipcu 2016 roku z moją ówczesną dziewczyną, którą jeśli to przeczyta serdecznie pozdrawiam, planowaliśmy wspólny urlop na dwa tygodnie. Dogadałem się z moim kolegą, że pożyczy mi swoją Hondę 954 na ten okres, gdyż nie posiadałem wtedy swojego motocykla bo poprzedni sprzedałem. Plan był prosty wyruszamy z Warszawy nad polskie morze na tydzień potem wracając przepakowujemy się w domu i jedziemy na kolejny tydzień w góry. Oboje byliśmy zadowoleni i zaczęliśmy się przygotowywać do wyjazdu kilka dni wcześniej. Mieliśmy wyruszyć w poniedziałek a w niedzielę rozmawialiśmy, że jak wszystko dobrze pójdzie to za rok zrobimy sobie wycieczkę do Włoch bo moja partnerka marzyła o tym kraju od zawsze a ja byłem bardzo chętny żeby to marzenie zrealizować. Odbierając w niedzielę maszynę od kolegi rozmawiałem jeszcze z jego ojcem, który jest dla mnie jak drugi tata, ponieważ zna mnie do 11 roku życia i masę czasu spędziliśmy wspólnie przy wszelakich pracach na jego posesji. Pan Wojtek jest jedną z tych osób w moim życiu, które bezsprzecznie szanuję za mentalność i świadomość bo przy jego boku naprawdę nauczyłem się ogrom rzeczy, które potem doceniłem w dorosłym życiu.
Podczas krótkiej pogawędki opowiedziałem mu o naszym planie na wakacje jak również o tym, że jak wszystko się uda to za rok jedziemy do Włoch, kiedy odłożę więcej pieniędzy na ten cel. Tego momentu nie zapomnę nigdy, Pan Wojtek powiedział szybko i wręcz lakonicznie coś w stylu; 'Adaś to nie ma co czekać bo nie wiadomo co się wydarzy za rok, jak masz motocykl teraz, zdrowie i możliwości to ja Ci pożyczę pieniądze a wy jedźcie spełniać marzenia a kasę oddasz mi jak tylko zarobisz. Radość jaką odczułem dzięki temu, że już wiedziałem, że za kilka dni będę jechać motocyklem po alpejskich drogach była wręcz nie do opisania. Z entuzjazmem przystałem na propozycje i w te pędy wróciłem do mojej dziewczyny powiedzieć jej, że zmieniamy plany i jedziemy na spotkanie kraju pizzy i espresso!

- Kasia! Jedziemy do Włoch!
- Ale jak to? Mieliśmy jechać w góry i nad morze?!
- Zmiana planów, jutro popołudniu ruszamy.

Ekscytacji nie było końca i naprawdę byliśmy ogromnie zadowoleni ze spontaniczności tej decyzji, po ułożeniu wstępnego planu trasy. Zdaliśmy sobie sprawę, że jest już niedziela wieczór a za kilkanaście godzin mamy wyruszyć we dwójkę na ścigaczu do Włoch chyba nie do końca zdając sobie sprawę na co się decydujemy. Lecz decyzja zapadła i było bardziej niż pewne, że w poniedziałek popołudniu zaczynamy wyprawę, o której ostatnie co będzie można powiedzieć, to to że była komfortowa. Moja partnerka zaczęła się przygotowywać pod kątem zabrania ze sobą znikomej ilości rzeczy, z racji mocno ograniczonej przestrzeni bagażowej a ja szybko zaplanowałem co muszę zrobić w motocyklu przed wyjazdem w pierwszą w moim życiu zagraniczną i jednocześnie tak daleką podróż na motocyklu. Jakby tego było mało żeby ograniczyć koszty wyprawy postanowiliśmy zabrać ze sobą namiot, śpiwór i jedną karimatę żeby móc spać w pięknych miejscach blisko natury. W poniedziałek rano pojechałem kupić olej do silnika żeby jechać na świeżym oraz zdecydowałem się na zakup akcesoryjnych sakiew czyli takich toreb, w które mogliśmy pomieścić naszą znikomą lecz niezbędną ilość rzeczy. Nie zdawałem sobie wtedy sprawy, że decyzja o ich zakupie mogła się okazać ostatnią jaką podjąłem w życiu. Generalnie każdy kto jeździ na motocyklu wie, że do sportowych maszyn tym bardziej ścigaczy jak ten, na którym mieliśmy jechać nie produkuje się dedykowanych stelaży pod sztywne sakwy tylko można kupić takie uniwersalne mocowane na paski przez siedzenie pasażera co wtedy wydawało mi się całkiem dobrym pomysłem, a przynajmniej koniecznym żeby zrealizować cały plan według naszych założeń. Po wymianie oleju i przystosowaniu sakiew do motocykla przyszła pora na pakowanie, wierzcie mi, że spakowanie rzeczy dla dwóch osób, w tym namiotu wielkości budy dla psa, śpiwora i karimaty w jeden plecak i dwie małe sakwy nie należy do najprostszych. Zważając na fakt, że moja dziewczyna co jest oczywiste chciała zabrać kilka ładnych rzeczy ze sobą na romantyczne spacery po włoskich miasteczkach, drogą kompromisu trochę rzeczy musiałem jej ująć
z inwentarzu i jednocześnie sam zdecydowałem się wyjąć kilka własnych gratów z już i tak skromnego pakietu.
Przebrnąwszy przez wszystkie techniczne zagwozdki związane z rozpoczęciem trasy, w piękne lipcowe poniedziałkowe popołudnie nasz zestaw ekscytacji składający się ze mnie, mojej dziewczyny, sportowej Hondy 945, plecaka i dwóch sakiew wyruszył w drogę po marzenia do Włoch.

Tutaj warto nadmienić, że jazda na sportowym motocyklu z pozycji kierowcy nie należy do najwygodniejszych jeżdżąc
z pasażerem, lecz jazda w takim zestawie z pozycji pasażera to już zupełnie inna bajka. Powiem wam szczerze, że gdyby ktoś mi zaproponował taki wyjazd jako pasażerowi to w życiu bym się nie zgodził. Miejsce dla drugiej osoby na ścigaczu to tylko umowny kawałek siedziska z podnóżkami sprawiającymi, że twoje kolana są dosyć wysoko a głowa wystawiona jest na ciągłe smaganie pędem wiatru, dokładając do tego dwie sakwy po bokach tworzy nam się dosyć unikatowa koncepcja permanentnego dyskomfortu. Pierwsze godziny jazdy minęły dosyć nerwowo, z racji niskiego zasięgu na jednym zbiorniku nasze postoje odbywały się regularnie co ok dwie godziny owocując przy okazji ciągłym sprawdzaniem tego co zostało przymocowane do motocykla i jak wszystkie patenty montażowe sprawdzają się w praktyce z pełnym obciążeniem. Ku mojej uciesze wszystko było bardzo dobrze co pozwoliło mi z każdym kolejnym kilometrem przekierować moje skupienie jeszcze bardziej na drogę i radość z jazdy. Pierwszy dzień zakończyliśmy w hotelu w okolicach Katowic gdyż nie wystarczyło nam już siły do dalszej jazdy, ucieszeni z początkowego sukcesu naszej wyprawy zbieraliśmy siły na kolejny dzień. Przed nami było kilkaset kilometrów do pokonania i dotarcie pod czesko-austriacką granicę gdzie postanowiliśmy zostać na campingu. Trasa przebiegła pomyślnie, humory nam dopisywały a nasz motocyklowy zestaw wprawiał mnie w zadowolenie, wszystko było w porządku a my na koniec kolejnego dnia piliśmy wino nad czeskim jeziorem mając malutki namiocik rozbity przy motocyklu. Spanie niestety nie należało do komfortowych gdyż mając jeden śpiwór i karimatę mi zostało spanie w ubraniach motocyklowych na gołej podłodze.

Kolejny dzień był dla mnie sporym wyzwaniem gdyż chciałem wjechać jak najszybciej do Włoch a przed nami było ok 700 kilometrów do pokonania z czego końcówka przez Alpy i południowy Tyrol. Pogoda w Austrii dała nam w kość i dostałem coś bardzo męczącego podczas jazdy na motocyklu czyli mocny boczny wiatr, który wymaga ciągłego kontrowania toru jazdy jednocześnie męcząc barki na skraj wytrzymałości. W tych okolicznościach zmuszeni byliśmy robić częste postoje na odpoczynek, lecz udało nam się to pokonać i zaczęliśmy zbliżać się do majestatu Alp. Muszę przyznać, że pomimo zmęczenia byłem zachwycony tym widokiem i drogami, którymi miałem przyjemność się poruszać, to było coś niesamowitego móc jechać pod górskim masywem przez kilku czy kilkunastu kilometrowe tunele słysząc dźwięk przelotowego wydechu i czując niesamowitą władzę nad maszyną. Piękne i magiczne uczucie kiedy jest się w procesie realizacji marzeń tu i teraz. Sakwy spisywały się rewelacyjnie i przestałem się już o nie całkowicie martwić. Kolejny dzień naszej jazdy zakończyliśmy we Włoskim Bolzano zmęczeni i szczęśliwi, lecz rzeczywistość zaczęła pomału weryfikować nasz plan. Nie było w okolicy za bardzo możliwości rozbić się z namiotem bezpiecznie a my po nocy nie mieliśmy siły szukać niczego dalej. Wzięliśmy hotel, który jak na nasz i tak skromny budżet nie należał do najtańszych a ilość kasy wydawanej na bieżąco na paliwo utwierdziła nas, że nie zajedziemy tak daleko w głąb kraju jak chcieliśmy na początku lecz w tym momencie nie specjalnie nas to martwiło. W czwartkowy poranek przywitaliśmy dzień pysznym espresso i ustaliliśmy, że dojedziemy do Werony tam rozbijemy obóz i odpoczniemy. Kolejne kilometry minęły w świetnej atmosferze i otoczeniu włoskich miasteczek, spokojnego trybu życia i nas zadowolonych z tego czego doświadczamy. Do Werony mieliśmy ok 150 kilometrów więc mogliśmy bez pośpiechu rozkoszować się klimatem dookoła robiąc częste postoje i zbaczając z drogi w zakamarki urokliwych mieścin położonych na skalnych zboczach, no po prostu petarda. Maszyna odwdzięczała się niezawodnością a ja byłem dumny z mojego osobistego rekordu w postaci robionej trasy jak również jej kontekstu. Znaleźliśmy w Weronie przepiękne pole namiotowe na wzgórzu z widokiem na całe miasto, po załatwieniu wszystkich formalności rozstawiliśmy nasz skromny obóz i w akompaniamencie cykania świerszczy mogliśmy rozkoszować się widokiem tego wspaniałego miasta a ja wreszcie złapałem trochę oddechu po zrobieniu prawie 1500 kilometrów w te kilka dni. Cieszyłem się, że tu jesteśmy cali i bezpieczni. Weryfikując nasz budżet postanowiliśmy zostać w Weronie, pojechać następnego dnia do Wenecji i w sobotę zaplanowaliśmy start drogi powrotnej do domu co miało nam zająć teraz dwa dni znając realia trasy.

Godne uwagi było pewne piękne spotkanie, które miało miejsce po naszym przybyciu na pole namiotowe w Weronie. Po jakimś czasie od przyjazdu nieopodal naszego namiotu pojawił się starszy Pan dobrze po 60-tce z kaskiem w ręku, po wymianie kilku uprzejmości zniknął żeby pojawić się z powrotem na motocyklu Suzuki GS-500 objuczonym w 3 duże sztywne sakwy, dla niewtajemniczonych jest to maszyna, która nadaje się do jazdy wkoło komina lub na krótkie dystanse ale w moim mniemaniu na pewno nie na tak długie wyprawy, chociaż wiadomo wszystko kwestia chęci i determinacji. Starszy Pan okazał się być bardzo przyjaznym człowiekiem i po wymianie doświadczeń motocyklowych opowiedział mi co tu robi. Mianowicie tenże starszy mężczyzna przyjechał ze swojego oddalonego o 700 kilometrów rodzinnego miasta w Niemczech specjalnie po to żeby zobaczyć letnie spektakle teatralne w słynnym werońskim teatrze w kształcie koloseum. To był jego cel i marzenie, które postanowił spełnić. Wiecie ujęło mnie to ogromnie gdyż w tym okresie w moim życiu nie podróżowałem tyle co teraz i nie miałem tak szerokiej perspektywy na świat. Więc spotkanie niemieckiego emeryta, który przejeżdża kilkaset kilometrów na motocyklu żeby zobaczyć spektakl teatralny wydało mi się totalnie odrealnione od rzeczywistości większości emerytów w moim kraju włączając w to moich dziadków. Z perspektywy dnia dzisiejszego uważam to spotkanie za bardzo istotne, które dogłębnie pokazało mi, że istnieje wiele wersji rzeczywistości oprócz tej, którą oglądałem wtedy na co dzień.

Werona przywitała nas swoim pięknem i niesamowitą kulturą spędzania wolnego czasu ludzi na zewnątrz. Uśmiechy, tańce, radość, wino, styl bycia nie znany mi do tej pory. Pamiętam, że niesamowicie mnie ujęło nienaganne zachowanie ludzi w każdym wieku cieszącymi się życiem w towarzystwie zabytkowej architektury i kojącego słońca. Czas mijał wspaniale a my po prostu mogliśmy się radować z niemałego sukcesu w formie naszego wyjątkowego i niełatwego dotarcia w to rewelacyjne miejsce. Następnego dnia udaliśmy się już bez sakiew motocyklem do Wenecji poznać to słynne miasto na wodzie i zatopić się w jego urokach. Muszę przyznać, że jazda bez plecaka i sakiew we włoskiej scenerii była mega relaksująca pomijając może fakt, że włoscy kierowcy niechętnie używają kierunkowskazów co kilka razy przyprawiło mnie o zawrót głowy na drodze i awaryjne hamowanie. Koniec końców zaliczyliśmy nasz skromny plan, daliśmy się ponieść włoskim klimatom i poznaliśmy rzeczywistość doświadczaną do tej pory tylko z opowieści lub filmów co było ogromnie twórcze i rozwijające.

Trochę się rozpisałem ale wielowątkowość tej historii tworzącej spójną i barwną całość wymaga aby przedstawić wam dokładny kontekst i chronologiczność zdarzeń. Pora na najbardziej zwariowaną i brawurową część tej historii, która mogła zakończyć się o wiele gorzej. W sobotni poranek zaczęliśmy się przygotowywać do drogi powrotnej, zaplanowałem cały przejazd na dwa dni i obliczyłem, że w niedzielę wieczorem będziemy w Warszawie. Ruszyliśmy przed 12 kierując się autostradą w stronę Wenecji żeby potem odbić na północ przecinając przełęcz Brennero potem Austria, Czechy i Polska. Na początku naszego wyjazdu umówiłem się z moją partnerką, że jeśli cokolwiek wzbudzi jej podejrzenia jeśli chodzi o bagaż czy jakikolwiek inny aspekt ma mi natychmiast bardzo wyraźnie dać znak uderzając mnie w kask lub w jakikolwiek inny sposób żebym się zatrzymał i sprawdził co się dzieje. Ruszając w drogę powrotną włożyłem swoją kurtkę pod jeden z pokrowców przeciwdeszczowych w prawej sakwie, wszystko sprawdziłem i szczelnie zamknąłem. Dzień był słoneczny i sprzyjał sprawnej jeździe, mając całkowicie przelotowy tłumik, jako kierowca nie miałem możliwości usłyszeć niczego poza dźwiękiem silnika. A mając przeświadczenie z ostatnich prawie dwóch tysięcy kilometrów nie skupiałem się już tak na ciągłym sprawdzaniu sakiew i tego co się z nimi dzieje. Po jakiś dwóch godzinach jazdy moja pasażerka zaczęła mnie delikatnie klepać po brzuchu co wziąłem za sygnał, że pewnie chce do toalety i jadąc dalej szukałem pomału stacji żeby się zatrzymać. Zwalniając na jakimś węźle komunikacyjnym nasza prędkość spadła na tyle, że byłem w stanie ją usłyszeć i dopiero wykrzyczała mi
„Adam chyba coś się dzieje z tymi sakwami”…
Moja czujność i adrenalina skoczyły powyżej maksymalnych poziomów i zjechałem na najbliższy możliwy parking. Po zatrzymaniu nie wierzyłem własnym oczom co się dzieje. Mianowicie prawa sakwa była już zatopiona jakieś 10 centymetrów w tłumiku a jedno z plastikowych oczek do których przymocowany był dodatkowy pasek trzymający dwie sakwy ze sobą po prostu stopiło się od temperatury. Spalone fragmenty mojej kurtki wystawały spod pokrowca i generalnie cały widok wprawił mnie w mieszankę osłupienia, zdenerwowania i konsternacji tego czego świadkiem właśnie byłem. Lewa sakwa wisiała swobodnie nie mając się o co oprzeć lecz była już o wiele za blisko tylnego koła a prawa skwierczała na tłumiku. Gdy po napadzie nerwów zacząłem dochodzić do siebie i odzyskiwać opanowanie poddałem analizie cały przebieg zdarzeń i co się zmieniło od momentu wyjazdu, że teraz stała się rzecz, która mogła nas śmiało zabrać na tamten świat. Gorzkim uczuciem było zrozumienie mojego błędu, który sobie szybko uświadomiłem.

Pęd powietrza podczas autostradowej jazdy zaczął wysuwać kurtkę, którą włożyłem pod pokrowiec przeciwdeszczowy ruszając tego poranka i kawałek kurtki zaczął dotykać tłumika, a raczej jego końcówki gdyż tylko ona była ze stali rozgrzanej do wysokiej temperatury, reszta to był karbon. Kurtka zaczęła się topić i od temperatury jaką uzyskała stopiła jedno z mocowań sprawiając, że cała sakwa podczas jazdy oparła się o tłumik sukcesywnie się w niego wtapiając co w połączeniu z uzyskaną wcześniej temperaturą zaczęło palić rzeczy w środku niebezpiecznie blisko od kosmetyków mojej dziewczyny, które się tam znajdowały. Efekt wszystkiego był taki, że połowa rzeczy uległa zniszczeniu co było najmniejszym problemem, świadomość tego, że przez bliżej nieokreślony czas dwie ciężkie torby z czego jedna w stanie topienia były niebezpiecznie blisko tylnego koła przekraczającego kilka tysięcy obrotów na minutę przeraziła mnie. Wiedziałem, że nie miałem absolutnie żadnego wpływu na przebieg zdarzeń, no może oprócz błędu wsadzenia kurtki pod pokrowiec, czego nie zrobiłem w pierwszej części trasy. W każdym momencie na autostradzie mogło zdarzyć się wszystko, kolejny pasek mógł puścić, kurtka mogła się wkręcić w tylne koło, kosmetyki mogły dostać temperatury zapłonu. Wszystko co mogło z nas zrobić tylko pędzącą na tamten świat kulę ognia odbywało się bez mojej wiedzy i władzy. Ale jak widać inny los został mi przeznaczony, co poczułem do głębi mojego istnienia tamtego dnia.

Po opadnięciu emocji, przerażenia i wdzięczności za życie, najważniejsze było to, że jesteśmy cali i zdrowi i jedyne co musimy zrobić to rozwiązać cały ten bałagan. Na szczęście motocykl był dalej w pełni sprawny co dawało nam kolejną szansę szczęśliwego powrotu do domu. Uprzątnąwszy spalone rzeczy przepakowaliśmy wszystko co zbędne na powrót do całej sakwy i znaleźliśmy na parkingu polską rodzinę wracającą do kraju. Po krótkiej konwersacji zgodzili się zabrać tą torbę ze sobą i odesłać mi ją do domu jak tylko wrócą ze swojej wycieczki. Nam została podróż już tylko z plecakiem i półtora dnia jazdy do kraju. Jak się okazało po kilku godzinach to nie była ostatnia lekcja pokory na ten dzień, która została dla mnie przyszykowana przez mój żywioł czyli drogę.Ruszając po naszym wymuszonym parkingowym postoju wpadłem na genialny pomysł, żeby zagiąć delikatnie rejestrację jakby jakiś niezauważony fotoradar chciał nam zrobić pamiątkowe zdjęcie. Żebyście mnie dobrze zrozumieli, nie było to zagięcie w stylu brak czytelności czy też całkowite schowanie w błotniku lecz takie, że blacha była cały czas widoczna patrząc na nią z tyłu ale już z wysokości fotoradaru numery mogłyby być niewidoczne. Po kilku godzinach jazdy pożegnaliśmy Włochy i wjechaliśmy do Austrii, jadąc delikatnie powyżej prędkości autostradowej gnaliśmy lewym pasem przed siebie w całkiem dobrych humorach, po jakimś czasie w lusterku zauważyłem motocyklistę trzymającego się za nami już dobre kilkadziesiąt kilometrów. W dalszym ciągu oddawałem się przyjemności jazdy rozkoszując się każdym pokonanym zakrętem. Po pewnym czasie owy motocyklista wyprzedził nas włączył kogut i policyjnym lizakiem zaprosił mnie żebym zjechał za nim na najbliższy parking. Czyż dzień motocyklisty nie może być bardziej ekscytujący?! Rozmowa była bardzo treściwa;

Policjant: - Słuchaj jadę już za Tobą od dłuższego czasu i naprawdę dobrze jeździsz ale za tą prędkość, zagiętą rejestrację
i przelotowy bardzo głośny tłumik masz dziś 500 euro mandatu, zabieram Ci dokumenty i masz zakaz powrotu na kołach do
kraju aż nie zrobisz z tym porządku.

Zamarłem i nie wierzyłem po raz kolejny co mnie dziś spotyka. Moja dziewczyna stała obok nie bardzo wiedząc co zrobić a ja podjąłem próbę wyjścia cało z tej sytuacji.

Ja: - Panie władzo sprawa wygląda tak (wypowiadając te słowa w trzy sekundy odgiąłem rejestrację do jej odpowiedniej pozycji) to nie mój motocykl tylko go pożyczyłem, przepraszam za prędkość ale sam Pan rozumie, że na takiej maszynie ciężko się jeździ inaczej, rejestracja jak Pan widzi już jest w porządku a co do tłumika to nie miałem pojęcia, że jest za głośny. Wracamy z wakacji
i bardzo chcielibyśmy dojechać szczęśliwie do domu, mamy ostatnie tysiąc kilometrów i bardzo Pana proszę o wyrozumiałość
i mniejszy mandat.

Po tym wywodzie znów przestałem mieć na chwilę wpływ na przebieg zdarzeń i mogłem tylko czekać. Z jednej strony doszedłem do wniosku, że jak do tego kompletu zobaczyłby on nasze profesjonalne wypchane sakwy to raczej zostalibyśmy uziemieni na tym parkingu o wiele dłużej. Ot takie szczęście w nieszczęściu. Po krótkiej chwili mój mundurowy motocyklowy Amigo okazał się dobrym motocyklowym austriackim Amigo i wypisał nam mandat na 50 euro i życzył bezpiecznego powrotu do domu. Nie czekając aż się rozmyśli, uprzejmie podziękowaliśmy i czym prędzej ruszyliśmy dalej. Poziom stresu jaki osiągnąłem tego dnia sprawił, że przez kolejne kilka godzin jechaliśmy prawym pasem za jakimś autokarem nie wyprzedzając nikogo.

Lekcja pokory, którą człowiek doświadcza na takim poziomie na jakim mnie dotknęły te zdarzenia zostaje z nami na zawsze i odznacza się w naszej pamięci bardzo wyraźnie. Tak wyraźnie, że nawet po tylu latach od tej historii wciąż dokładnie pamiętam jej przebieg i wszystkie szczegóły, co właśnie możecie doświadczać. Koniec końców wszystko zakończyło się szczęśliwie a my w niedzielny wieczór zameldowaliśmy się w Warszawie, lżejsi o kilka kilogramów rzeczy za to napakowani doświadczeniami, których nie da się powtórzyć. W sześć dni zrobiliśmy łącznie razem ponad 3600 kilometrów przemierzając Europę, doświadczając majestatu Alp oraz kontrastowego dla naszej polskiej rzeczywistości włoskiego stylu bycia, w którym się zakochałem. To nie była łatwa podróż, to były dni walki z dyskomfortem, warunkami na drodze, nieprzewidywalnością sił sprawczych dookoła oraz moich błędów, których kilka popełniłem balansując na krawędzi życia i śmierci. Moja motocyklowa pasażerka przetrwała to wszystko bardzo dzielnie i naprawdę do tej pory jestem pod ogromnym wrażeniem jej wytrwałości i tego co musiała znosić siedząc z tyłu.
Z tego miejsca dziękuję Ci za tą niezapomnianą i jedyną w swoim rodzaju wyprawę.

Kończąc to długie motocyklowe opowiadanie chciałem wyrazić, że dzięki temu wszystkiemu zdałem sobie sprawę jak kruche jest wszystko dookoła nas, jak niewiele czasem dzieli nas od zmiany naszego życia w ułamku sekundy a my nawet możemy nie zdawać sobie z tego sprawy. Wszystkie opisane wyżej zdarzenia bardzo mocno wpłynęły na moją świadomość kierowcy oraz wyzwoliły jeszcze większy szacunek do drogi i tego jaką mocą potrafi ona dysponować. Moja pokora bycia motocyklistą uległa metamorfozie i została ze mną do dnia dzisiejszego pomagając mi jednocześnie lepiej przygotowywać się do kolejnych wypraw. I tutaj kryje się coś nieprawdopodobnego co odkryłem dopiero lata później. Mianowicie kończąc tą pierwszą w moim życiu motocyklową zagraniczną podróż postanowiłem sobie, że wrócę w Alpy tylko na innych warunkach. Tym razem sam, na swoim motocyklu i bez żadnych dodatkowo mocowanych bocznych sakiew. Teraz tylko nadmienię, że zrealizowałem ten cel kilka lat późnej co zaowocowało zdarzeniami tak wyjątkowymi, że do tej pory napawa mnie dumą wszystko co się wtedy wydarzyło. Ale to jest temat na kolejny tekst, który mogę zapowiedzieć, że pojawi się wkrótce. Póki co dziękuję każdemu kto poświęcił swój czas i dotrwał do końca i pamiętajcie nigdy nie wiadomo co czeka na nas za kolejnym zakrętem życia więc traktujmy ludzi i okoliczności dookoła z szacunkiem i pozwólmy życiu dawać nam uszyte na miarę lekcje, które zrozumiemy przez pryzmat naszych indywidualnych życiowych historii.

Previous
Previous

Sztuka działania dla siebie – motocyklowa samotność

Next
Next

400 Dni zmiany